Starachowicka młodzież spotkała się, aby porozmawiać o przyszłości Unii Europejskiej. Spotkanie odbyło się tym razem w Szkole Podstawowej nr 13, a poprowadziła je Karolina Plutka z Punktu Informacji Europejskiej Europe Direct w Kielcach. Młodzi mieli szanse zapoznać się z planem rozwoju UE stworzonym przez Ursulę von der Leyen, obecną przewodniczącą Komisji Europejskiej. Następnie zastanowili się nad tym jak obecnie wygląda Unia i co trzeba poprawić w jej funkcjonowaniu, aby naprawić wszystkie niedoskonałości. Poruszyli tematy takie jak ekologia, praworządność, młodzież oraz migracja ludności. „Dzięki tym spotkaniom wiem, że Unia jest szansą i możliwością rozwoju człowieka młodego takiego jak ja czy moi rówieśnicy. To my będziemy kiedyś odpowiadać za błędy popełnione w obecnych czasach.” powiedziała Ola, uczennica II LO w Starachowicach. Młodzież jest coraz bardziej świadoma tego jak ważne jest ich zaangażowanie i wsparcie w sprawach ważnych dla całego świata. Rozumieją, że ich udział w tym projekcie to nie tylko szansa na spotkanie z ciekawymi osobami czy politykami ale także pierwszy krok do lepszego zrozumienia problemów Unii. Młodzi chcą rozwiązywać te problemy i wiedzą że takie projekty jak ten są w stanie im w tym pomóc. Spotkanie było organizowane w ramach projektu „Unia Europejska od A do Z” współfinansowanego ze środków Komisji Europejskiej w ramach Programu Erasmus+. Aktualności Zapoznaj się z aktualnościami na naszej stronie. Zapraszamy na śniadanie! Cześć i czołem! Mamy nadzieje, że jeszcze o nas nie zapomnieliście, odpoczywając podczas upragnionych wakacji… Dziś przychodzimy do was z zaproszaniem na Śniadanie z Młodzieżowa […] Kampania ekologiczna za nami! Mamy nadzieję, że jeszcze pamiętacie o naszym niesamowitym wydarzeniu jakim był MŁODZIEŻOWY FESTIWAL OBYWATELSKI! To właśnie tam zaprezentowaliśmy owoce naszych szkoleń dla młodzieży. Ale na […] The European Union: yesterday, today, tomorrow! Czas na podsumowanie spotkania w Starachowicach w ramach projektu „The European Union: Yesterday, Today, Tomorrow” z Programu Europa dla Obywateli. Za nami konferencja oraz niesmowite […] Partnerzy
2.1. Proces powierzania kompetencji Wspólnotom i Unii Europejskiej przez państwa członkowskie Proces powierzania przez pastwa czń onkowskie kompetencji Wspólnotom ł Europejskim i Unii Europejskiej jest upoważnieniem do wykonywania kompetencji nadanym Wspólnotom i Unii w imieniu państw członkowskich.
To ja dodam jeszcze wypowiedzią mistrza-klasyka, redaktora Stanisława Michalkiewicza, który mówi o tym już od co najmniej dziesięciu lat: Jak wiadomo, państwa dzielą się na dwie kategorie. Kategoria pierwsza, to państwa poważne, a kategoria druga - państwa pozostałe. Państwo poważne charakteryzuje się tym, że potrafi zdefiniować swój interes państwowy, a kiedy już to zrobi - realizuje go bez względu na okoliczności zewnętrzne i wewnętrzne. Przykładem państwa poważnego są Niemcy. Kiedy w drugiej połowie XIX wieku nastał w Niemczech okres intensywnej industrializacji, nazywany również rewolucją przemysłową, bardzo szybko ujawniła się bariera surowcowa. Reakcją na pojawienie się jej było sformułowanie w środowisku niemieckich elit koncepcji gospodarki wielkiego obszaru, która w największym skrócie i uproszczeniu głosiła, że Niemcy powinny kontrolować politycznie obszar kilkakrotnie większy od własnego terytorium państwowego. W roku 1915 ta ogólnikowa siłą rzeczy koncepcja została skonkretyzowana w postaci projektu „Mitteleuropa”, opisującego urządzenie Europy Środkowo-Wschodniej po ostatecznym zwycięstwie niemieckim. Zakładał on zainstalowanie na tym obszarze państw pozornie niepodległych, ale de facto niemieckich protektoratów, o gospodarkach niekonkurencyjnych, tylko peryferyjnych i uzupełniających gospodarkę niemiecką. W 1918 roku Niemcy przegrały wojnę - a w każdym razie tak się wtedy wydawało - więc na obszarze Europy Środkowej pojawiły się państwa naprawdę niepodległe, które rozpoczęły budowę gospodarek może nie tyle zaraz „konkurencyjnych” wobec niemieckiej, ale przynajmniej niezależnych. Druga wojna światowa i podzielenie Europy żelazną kurtyną przerwało, a w każdym razie głęboko zniekształciło te procesy, ale kiedy w 1990 roku Niemcy odzyskały swobodę ruchów w Europie dzięki podpisanemu 12 września w Moskwie traktatowi 2 plus 4, natychmiast przystąpiły do odtwarzania politycznych warunków realizacji projektu „Mitteleuropa”. Starania te, którym towarzyszyła katastrofa Jugosławii, zostały pomyślnie zakończone 1 maja 2004 roku, kiedy to 9 krajów środkowoeuropejskich zostało przyłączonych do Unii Europejskiej, a więc - do niemieckiej strefy wpływów w Europie, podzielonej niemal dokładnie wzdłuż linii „Ribbentrop-Mołotow” na strefę wpływów niemieckich i rosyjskich. Podział ten jest kamieniem węgielnym strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego, wyznaczającego ramy europejskiej polityki i skutecznie opierającego się „próbom niszczącym” jakim poddawane jest od czasu do czasu przez Stany Zjednoczone. Państwo pozostałe albo nie potrafi zdefiniować swego interesu państwowego i zatacza się od ściany do ściany, w zależności od tego, w która stronę zostanie popchnięte przez państwo poważne, albo nawet potrafi to zrobić, ale bardzo szybko o tym zapomina i zatacza się od ściany do ściany, w zależności od tego... i tak dalej. Jak zauważyła baronessa Małgorzata Thatcher, Unia Europejska jest narzędziem niemieckiej hegemonii w Europie. Warto tedy przypomnieć, że po II wojnie światowej państwo niemieckie zostało zlikwidowane, Wielka Brytania została przez USA zepchnięta do drugiej kategorii, a Francja tylko przez grzeczność była traktowana jako mocarstwo. Politykę europejską zdominowały Stany Zjednoczone i Związek Sowiecki. W tej sytuacji nie było już powodu do francusko-niemieckiej rywalizacji, więc nastąpiło pojednanie, dające początek dzisiejszej Unii Europejskiej, której politycznym priorytetem jest „europeizacja Europy” to znaczy - cierpliwie i metodyczne eliminowanie wpływu USA na europejską politykę. Jednym z narzędzi tej „europeizacji” jest właśnie strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie. Ehh, a nasze "europejsy" z forumowych tematów politycznych dalej myślą sobie, że z tym propagandowym "wszyscy ludzie będą braćmi", to tak naprawdę , nie dostrzegając owych wymiernych konsekwencji gospodarczych i politycznych - prawdziwej istoty członkostwa w Unii Europejskiej - dotkliwych limitów i zakazów, idiotycznych norm, szkodliwych podatków, wszechobecnej biurokratyzacji, utraty suwerenności itd. itd., czyniących nasz kraj jedynie podległym Niemcom, niekonkurencyjnym "rynkiem zbytu" Btw. Zastanawia mnie ta cala sytuacja z imigrantami - we Francji, jak we Francji, ale w takich Niemczech, które Michalkiewicz klasyfikuje jako "państwo poważne", latami konsekwentnie realizujące koncepcje "Mitteleuropa", Angela Merkel (oczywista prominentka "Służb"), otwarcie zapraszala arabskich "uchodźców", jakby nie dostrzegając, idących za tym katastrofalnych dla społeczeństwa, długofalowych skutków ? No bo czy tacy Niemcy mieliby pozwolic sobie na to, coby za x lat przeglosowano ich we własnym kraju ? Kumacie coś z tego ? Braun przykładowo próbuje doszukiwac się jakichs związkow w nowo zatwierdzonym niemieckim projekcie zbrojeniowym na 150 mld Euro do 2030 roku i hipotetycznym projekcie geopolitycznym - "kondominium niemiecko-rosyjskie pod żydowskim zarządem powierniczym". Niby to takie "wrożenia z fusow", ale coś czuje, ze szykuje się jakis kurewsko mroczny scenariusz ... Hmm, nie wiem, może warto byłoby sie w końcu wybrac na ta strzelnice i zamiast wydać hajs na browar, dla odmiany poćwiczyć strzelanie ?
W pięciu największych krajach Unii, czyli w Niemczech, Francji, Włoszech, Hiszpanii i Polsce (bez nieobjętej badaniem Wielkiej Brytanii), to większość ankietowanych deklarujących nieoddanie głosu w wyborach do Parlamentu Europejskiego uważa, że wojna w UE jest możliwa.
Europa odbudowuje się po przejściach. W negocjacjach nad brexitem zachowała jedność, chce być sprawna i bardziej odporna na kryzysy. W reakcji na politykę prezydenta Donalda Trumpa bardziej troszczy się o porządek liberalny i wspólne wartości, odkrywa na nowo politykę zagraniczną i obronną. Kiedy szykują się decyzje o przyszłości UE, Polska powinna brać udział w najważniejszych projektach i mieć poważnych sojuszników. Tekst ukazał się w Pomocniku Historycznym POLITYKI „Dzieje wspólnej Europy”. *** Dekada zarządzania kryzysem. UE jest jak szyba. Zauważa się ją tylko wtedy, gdy jest brudna lub stłuczona. Przeciętny Europejczyk nie wstaje codziennie, żeby się Unią zachwycać, choć każdego dnia korzysta z jej oferty. Dociera do niego, że UE w ogóle jest, kiedy pojawiają się kłopoty, bo to one motywują do reakcji. Ostatnio było tych kłopotów nadmiar. Przez ponad dziesięć lat UE funkcjonowała w trybie zarządzania kryzysami. Nie miała dość czasu na promowanie swego dorobku, choć właśnie wtedy udało się stworzyć podstawy unii bankowej czy energetycznej, zbudować narzędzia do zapobiegania kryzysom finansowym, czyli osiągnąć więcej, niż jeszcze kilka lat wcześniej wydawało się możliwe. UE musiała jednak gonić od pożaru do pożaru, po kryzysie finansowym nastał ukraiński, a potem migracyjny. Zaabsorbowanie ich gaszeniem, w czym siłą rzeczy pierwszoplanowe role odgrywały największe państwa członkowskie, osłabiało unijną reputację. Wspólnota, którą ludzie zwykle doceniają za załatwianie przyziemnych, istotnych dla nich spraw, traciła swój najważniejszy instrument legitymizacji – widoczne efekty działań, bycie blisko człowieka. W ten sposób do realnych problemów doszła jeszcze kwestia wizerunku UE – kojarzenia jej z kryzysem. Obywatele mogli nawet odnieść wrażenie, że UE bardziej stwarza problemy, niż je rozwiązuje. Jednocześnie wiele europejskich pewników, zależności, w które ślepo wierzono, zostało zakwestionowanych. Na przykład to, że bliskie relacje polityczne i handlowe z sąsiadami prowadzą automatycznie do transferu standardów. Promotorzy Unii obiecywali życie lepsze i bezpieczniejsze, zachęcając do sprostania wymaganiom. Często nie mieli jednak oferty na miarę rozbudzonych aspiracji. Myśleli, że eksportują wartości, tymczasem zdarzało im się importować chaos. Jak w czasie kryzysu migracyjnego, kiedy to sąsiedzi bardziej wpływali na unię niż UE na nich. Współzależność, która miała stawiać tamę trującym sporom historycznym, stawała się ich nowym źródłem, jak choćby w ostrej fazie kryzysu finansowego w strefie euro. Gdy minister finansów Grecji miał odwiedzić Berlin, tabloid „Bild-Zeitung” napisał: „Witamy w kraju, gdzie ludzie codziennie wstają o szóstej, aby ciężko pracować. I tak do 67 roku życia”. W odpowiedzi wystawiano rachunki za historyczne krzywdy. A przecież to strefa euro miała być tą najdalej posuniętą próbą praktykowanej współzależności, która powinna była uwolnić kontynent od demonów przeszłości. Rzecz jasna przy założeniu, że dobrze funkcjonuje. Skumulowanie kryzysów doprowadziło do utraty wiary w bezpieczeństwo Zachodu po upadku komunizmu, w kompetencję elit i samoregulację systemów liberalnej demokracji. UE musiała przyjąć do wiadomości, że coraz więcej obywateli będzie ją oceniać nie po wdrażaniu postępu, lecz po tym, czy potrafi ich ochronić przed niepożądanymi skutkami sił i żywiołów, które po części sama wyzwoliła (otwarcie granic, różnorodność). Na tych prawdziwych i wymyślonych ludzkich obawach zaczęli żerować miłośnicy prostych rozwiązań w złożonych sprawach. Sprzyjał temu nadmiernie zideologizowany spór o recepty na wyjście z kryzysu finansowego: cięcia czy wzrost? Zrodziło to pokusę szukania czegoś nowego, czy to na drodze zmiany traktatów, czy nawet poprzez zakwestionowanie samej idei wspólnej Europy. Powstały warunki dla politycznej medycyny niekonwencjonalnej. Warunki dalszej żywotności. Z tej skróconej diagnozy sytuacji w UE wynika jasno, że warunkiem jej odnowy musi być przejście od trybu zarządzania kryzysami do – wreszcie – zajęcia się wyzwaniami przyszłości. Nie obędzie się przy tym bez przemyślenia na nowo europejskich pewników i dokonania głębszej korekty projektu integracyjnego. Trzeba mieć także świadomość, że drogą do odzyskania wiarygodności przez Unię musi być wykazanie w praktyce, że ma ona lepsze narzędzia do radzenia sobie z ciemnymi stronami globalizacji i nowymi niepokojami obywateli niż propozycje konkurencyjne. Wtedy ma szanse odzyskać pewność kierunku, w którym powinna zmierzać. UE zawsze czerpała swą żywotność nie tyle z atrakcyjności jakiegoś modelu, który ktoś wyrysował na desce kreślarskiej, ile z trafnego odgadywania potrzeb swojego czasu. Jeżeli teraz sprawą najpilniejszą dla obywateli stało się poczucie bezpieczeństwa, jeżeli wróciły lęki związane z migracjami, to należało odzyskać kontrolę przede wszystkim nad tymi zjawiskami, pokazać, że UE jest do tego zdolna. W innym przypadku zapanowałoby zwątpienie, a wówczas to antyeuropejscy populiści mieliby inicjatywę i dyktowali agendę. Dziś już wiemy, że udało się radykalnie ograniczyć skalę tego zjawiska. To poprzez takie doświadczenia UE może odzyskiwać wiarygodność. Warto tutaj wyraźnie zaznaczyć, że ogromnym nadużyciem jest przedstawianie UE jako przyczyny dramatycznych procesów społecznych, kulturowych i gospodarczych, przez które dziś kontynent przechodzi. To właśnie UE podejmuje globalne wyzwania, szuka wspólnych odpowiedzi tam, gdzie pojedyncze państwa nie mogą sobie poradzić. W ten sposób wystawia się na widok i jest przez obywateli notorycznie mylona ze źródłami wszelkich nieszczęść. Przykładem może być właśnie wspomniany kryzys migracyjny, w trakcie którego UE – próbując powstrzymać napływ uchodźców (uszczelnianie granic zewnętrznych, program pomocy dla państw afrykańskich, umowa z Turcją itd.) – była oskarżana o wywołanie tego kryzysu. Tymczasem od dawna było wiadomo, że mur między bogatą Północą a biednym Południem kiedyś runie i miliony ludzi zapukają do drzwi. Jest to nieuchronny skutek tendencji globalizacyjnych, których integracja europejska jest tylko częścią. Przeciw bezkarnym uproszczeniom. Wielu ekspertów zwraca uwagę na ten triumf bezkarnych uproszczeń o pogrążonej w kryzysie Unii jako matce wszystkich nieszczęść. Piotr Buras i Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz przypomnieli niedawno, że pierwotny w stosunku do kryzysu Unii jest przecież kryzys demokracji liberalnej jako podwaliny całej formacji Zachodu. Zwracają oni uwagę, że efekty zderzenia UE z tymi zjawiskami są często mylnie brane za przejawy jej własnego kryzysu. Państwa członkowskie, nie radząc sobie z problemami, nagminnie zrzucają odpowiedzialność na UE, jakby była jakimś oderwanym od nich, zewnętrznym imperium. Fundamentalne pytania, z którymi należy się dziś zmierzyć, wykraczają daleko poza wpływy i kłopoty UE, jak choćby sprzeczność między nieograniczoną władzą rynków a nienadążającą za tym regulacyjną kompetencją państw. Inną kwestią jest to, że deficyty w działaniach UE i słabości jej instrumentów mogą przyczyniać się do pogłębienia objawów tych kryzysów. I to właśnie powinno być przedmiotem troski. Poza tym wielu kłopotów udałoby się pewnie uniknąć, gdyby Unia Europejska miała więcej kompetencji i tym samym narzędzi działania. To aluzja do coraz głośniejszego dziś wołania bynajmniej nie o wzmocnienie, lecz właśnie ograniczenie kompetencji Komisji Europejskiej, by „nie rościła sobie nadmiaru praw”, „nie nadużywała swojej pozycji”. Jest interesującym paradoksem, że te same państwa, które oczekują wstawiennictwa komisji np. w przypadku Gazociągu Północnego 2, z ogromnym poświęceniem zajmują się jej osłabianiem. Lekcja amerykańska. Brytyjskie referendum w sprawie wyjścia z Unii Europejskiej i wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych były wstrząsem i lekcją dla unii. Wymusiły refleksję nad jej miejscem w globalnym świecie oraz kondycją wewnętrzną i reformami. Zacznijmy od lekcji amerykańskiej. Po wyborach w USA w 2016 r. zaczęto coraz śmielej kwestionować powojenne zasady współpracy transatlantyckiej i rolę instytucji międzynarodowych, które dotąd zapewniały pokój i wolny handel. Teraz miałyby być programowo osłabiane, by zrobić miejsce dla mocarstw, także regionalnych, urządzających świat poprzez umowy dwustronne. Niektóre stolice europejskie uznały, że trzeba się przygotować na dezintegrację UE i zawczasu postawić na bilateralne związki z dominującymi graczami. Milcząco akceptowano perspektywę systemu opartego na relacjach transakcyjnych, kierującego się wąsko pojmowanymi zasadami pomnażania zysków, protekcjonizmem i prawem silniejszego. Tymczasem obrońcy liberalnej demokracji na kontynencie zaczęli pytać, czy warto poświęcać z takim trudem wypracowany dorobek instytucji międzynarodowych i wracać do nowej wersji koncertu mocarstw, skoro wiemy z historii, jak to się kończyło? Czy warto rezygnować z systemu opartego na solidarnych zobowiązaniach i wspólnym podejmowaniu decyzji? Postawiona wobec takiego wyzwania Europa nie przyjęła nowych reguł gry i pozostała przy własnych. Trzymanie się swoich wartości nie jest balastem, lecz zapewnia przewagi konkurencyjne. Wiadomo przecież, że inwestycje napływają do krajów stabilnych instytucji demokratycznych, tam też lepiej rozwijają się innowacje. Wartości i odpowiedzialność pozostają walutą, którą Europa będzie mogła skutecznie konkurować. To UE może stworzyć narzędzia, by bronić się przed nadużyciami niektórych korporacji międzynarodowych, przestrzegać standardów socjalnych, a także chronić tych, którzy stracili na wolnym handlu. To UE wydaje 87 mld dol. rocznie na pomoc rozwojową (podczas gdy Stany Zjednoczone 31 mld), co jest istotnym wkładem do zapobiegania konfliktom na świecie. Polskim zwolennikom zastąpienia UE jakąś nową edycją koncertu mocarstw gospodarczych i politycznych warto zwrócić uwagę, że udział Stanów Zjednoczonych w bilansie bezpośrednich inwestycji zagranicznych w Polsce wynosi 2,5 proc. (Niemiec – 20 proc.), zaś w polskim handlu 3 proc. (Niemiec – 25 proc.). Bez unijnego parasola kraje Europy stałyby się coraz mniej znaczącymi uczestnikami gry na scenie globalnej. W zamian za gwarancje bezpieczeństwa byłyby rozgrywane przez mocarstwa, które wymuszałyby na nich lojalność i podążanie za ich interesami. Eksperci już wskazują, że stopniowo pogarsza się gospodarczy klimat dla małych i średnich państw. W spokojnych czasach mogły one oszczędzać na wydatkach na obronność, za to swobodnie korzystać z liberalizacji handlu i przepływu technologii. W fazie napięć politycznych już tak być nie musi. Ponadto walka o obronę własnych interesów toczy się dziś nie tylko między państwami, ale w coraz większym stopniu w konkurencji z korporacjami międzynarodowymi. Nie są to zatem dobre czasy do prowadzenia samotnej gry. Wbrew wielu głoszonym dziś opiniom rola UE w globalnej polityce gospodarczej powinna raczej wzrastać, a nie się zmniejszać. W kręgach gospodarczych nie trzeba przekonywać, że na poziomie wspólnotowym nieporównanie łatwiej jest przełamywać bariery handlowe w relacjach z trudnymi partnerami na innych kontynentach. Wiedzą o tym dobrze polscy producenci ceramiki, np. bolesławiecka Manufaktura, czy kosmetyków, jak krakowska Bielenda. Po wejściu w życie umowy handlowej Unia Europejska–Korea Południowa w 2011 r. zanotowali oni rekordowe wzrosty eksportu. Od polskich przedsiębiorców można często usłyszeć, że dostęp do rynków i technologii jest dla nich najważniejszym skutkiem członkostwa we wspólnocie i że nawet gdyby nie było funduszy unijnych, warto byłoby o to członkostwo zabiegać. Interesujące, że w badaniach socjologicznych Polacy wskazują przede wszystkim na fundusze unijne i swobodny przepływ osób jako najważniejsze zdobycze integracji. Tymczasem to bezpieczeństwo, stabilne otoczenie instytucjonalno-prawne oraz – wspomniany już – uprzywilejowany dostęp do najnowszych technologii i nade wszystko do rynków, w tym do tak hermetycznych jak azjatycki, są najważniejsze dla rodzimych firm. A to przecież one budują polski dobrobyt. Jednym z najsmutniejszych nonsensów, jakie mieliśmy okazję usłyszeć w polskiej debacie publicznej, jest – moim zdaniem – ten sugerujący, że po ograniczeniu skali funduszy może już nie warto pozostawać w UE. Koniec urlopu od geopolityki. Lekcja amerykańska dla Europy wyraża się w zrozumieniu, że urlop od geopolityki właśnie się skończył. O integracji europejskiej mówiliśmy dotąd, że jest to projekt pokojowy, bo dzięki sieci gospodarczych współzależności wyklucza konflikty zbrojne między członkami wspólnoty. Jednak obecnie pokój w Europie zależy coraz bardziej od sytuacji poza nią, co oznacza, że należy poważnie zająć się polityką zagraniczną, nadając jej nowy sens i status. Trzeba więcej inwestować w obronność, łączyć zasoby i wzmacniać zdolności instytucji. W tym wymuszonym powrocie polityki warto dostrzec także szansę, konieczność przystosowania się do nowych realiów i dokonania zmian, które pomogą obywatelom lepiej zrozumieć, co UE im daje i przed czym może uchronić. To kolejna okazja do refleksji, po co UE w ogóle jest i dlaczego lepiej w niej być. W lipcu 2018 r. odbyło się głośne spotkanie prezydentów USA i Rosji w Helsinkach. Europejczykom przypomniało ono, że przywódcy obu krajów, choć tak wiele ich różni, nie ukrywają zamiarów osłabiania UE i wywracania panującego ładu. W takiej sytuacji opieranie przez poszczególne państwa członkowskie UE dwustronnych relacji z Waszyngtonem lub Moskwą na gruncie antyeuropejskości byłoby działaniem wielce ryzykownym, żeby nie powiedzieć straceńczym. Konsekwencją byłoby nieuchronnie odtworzenie wpływów Rosji w regionie, czyli obniżenie poziomu bezpieczeństwa Polski. Nie należy wszakże zapominać, że stosunki transatlantyckie powinny pozostać dla Europy w wymiarze bezpieczeństwa priorytetowe. Lekcja brytyjska. Przejdźmy do lekcji brytyjskiej, czyli zadania takiego ułożenia relacji w gronie UE27, by zbudować tożsamość pomniejszonej wspólnoty i by wyłoniła się z tego UE sprawniejsza i bardziej odporna na kryzysy. Przewodniczący Komisji Jean-Claude Juncker przedstawił scenariusze rozwoju UE do 2025 r., zapraszając w ten sposób do debaty obywateli, polityków, ekspertów. Można z niej dziś wysnuć kilka ogólnych wniosków. Obywatele są gotowi bronić UE przed falą nacjonalizmu. Choć antyeuropejski populizm stał się mocniejszym, widocznym i trwałym elementem na scenie politycznej, to towarzyszy mu swego rodzaju proeuropejskie przebudzenie. Obywatele gotowi są także naprawiać strefę euro. Mimo aż nadto widocznych deficytów projektu wspólnej waluty, to od 2004 r. nie było dla niej tak silnego jak dziś poparcia na kontynencie. Z dokumentów Komisji Europejskiej wynika, że strefa euro może stanowić trzon przyszłej UE i jej centrum decyzyjne. Dopuszcza się zastosowanie metody międzyrządowej na rzecz wzmocnienia współpracy państw eurostrefy, czyli pójście do przodu nawet na podstawie umów zawieranych przez państwa poza ramami instytucjonalno-prawnymi UE. Oznacza to, że jeśli ktoś się sprzeciwi albo będzie miał rozterki, to będzie można jego sprzeciw obejść. Nietrudno sobie wyobrazić w przyszłości taki poziom zaawansowania współpracy w unii gospodarczej i walutowej, który uczyni nieobecność w niej kosztowną – politycznie i gospodarczo. Badania opinii niezmiennie pokazują, że obywatele wciąż wierzą we wspólną Europę. Liczą na sprawniejsze instytucje, uszczelnienie strefy Schengen, ale jednocześnie nie chcą europejskiego domu przebudowywać od fundamentów. Z całą pewnością nie chcą też rozbierać jego ścianek działowych, czyli nie życzą sobie rozcieńczenia swoich tożsamości i kultur narodowych. Tym mogą dziś straszyć wyłącznie ci, którzy żyją ze zniechęcania do UE. To ci sami, którzy przedstawiają ją jako projekt ideologiczny, wręcz inwazyjny w życiu osobistym. Ale czy UE rzeczywiście nakazuje cokolwiek – poza tym, że mówi o niedyskryminacji ze względu na narodowość czy jakieś inne cechy ludzi? Czy oczekuje się wyrzekania tożsamości narodowej, żeby dostać przepustkę do UE i przyjąć zbiorową europejską tożsamość? Ta ostatnia może być tylko uzupełnieniem, dodatkiem do tożsamości narodowych, które kształtowały się w sytuacjach dramatycznych, ostatecznych i zawsze pozostaną pierwotne. Nie ma żadnego powodu, żeby w ogóle przeciwstawiać tożsamość europejską tożsamościom narodowym. Można oczekiwać, że w najbliższej przyszłości będzie się poszukiwać nie tyle wzmacniania jednolitości integracji (więcej Europy w każdej dziedzinie), ile sprawnego zarządzania różnorodnością. Jest ona faktem. Chodzi tylko o to, by owa różnorodność ożywiała i umacniała integrację, pozwalała zachować jej spójność instytucjonalno-prawną, a nie prowadziła do fragmentacji i w efekcie rozpadu Unii Europejskiej. Budżet reagowania na sytuacje. Obecnie toczy się dyskusja nad projektem budżetu unijnego na lata 2021–27, który w założeniu ma odzwierciedlać nowe priorytety i aspiracje. Wynikają one ze wspomnianej debaty Junckera, a także są rodzajem wspólnego wniosku z doświadczeń ostatnich lat. Zamierza się więcej inwestować tam, gdzie skuteczniejsze są działania wspólne, np. w ochronę granic zewnętrznych. Znacznie więcej pieniędzy będzie też przeznaczonych na projekty badawcze i innowacje, obronność, a także na programy reform i instrumenty wsparcia na drodze do wspólnej waluty. Poprzedni budżet wieloletni (2014–20) był określany jako budżet konwergencji i nagradzania efektywnych: zasypywał rowy między bogatymi i biednymi, ale przyznawał również premie tym, którzy najlepiej wydawali unijne fundusze. Właśnie dlatego z budżetu, który był o 40 mld euro niższy od wcześniejszego, Polska mogła otrzymać aż o 4,5 mld euro więcej niż w poprzednim rozdaniu. Projekt obecny jest nazywany budżetem reagowania na sytuacje. Z uwagi na brexit i wydatki na dodatkowe cele koperta dla Polski musiałaby być skromniejsza, ale planuje się obniżkę znaczniejszą. Jest to spowodowane wspomnianą koniecznością reagowania na sytuacje, czyli np. wspierania regionów południa Europy, które w związku z napływem uchodźców nie doczekały się wystarczającej pomocy od partnerów unijnych. W trakcie negocjacji obciążeniem dla Warszawy i ograniczeniem jej zdolności koalicyjnych może stać się dodatkowo kwestia kontrowersyjnej reformy systemu sądownictwa, która doprowadziła do bezprecedensowej sytuacji, gdy UE zaczęła oceniać stan praworządności w Polsce. W tej sytuacji trzeba liczyć się z presją wyborców w państwach-płatnikach netto, którzy będą pytać o skuteczność stosowania prawa unijnego. Kolejnym elementem budżetowej gry stanie się z pewnością propozycja uzależnienia wypłaty funduszy od stanu praworządności w danym kraju członkowskim – poparcie dla takiego rozwiązania rośnie. Naprawianie unii wartości. Istotnym aspektem obecnych działań naprawczych jest odbudowa poczucia, że Unia Europejska opiera się na wartościach, które są czynnikiem spajającym konstrukcję. Mówi się nawet o momencie konstytucyjnym w kształtowaniu ustroju UE. Dla spraw związanych z naruszaniem praworządności w państwach członkowskich ważne będzie sprecyzowanie kompetencji Trybunału Sprawiedliwości UE. To się właśnie dzieje, także w związku z postępowaniem przeciw polskiemu rządowi. Co oznacza, że chodzi tu o fundamentalne kwestie ustrojowe, odpowiedź na pytanie, czym UE jest i jak funkcjonuje. Czy chce być wspólnotą normatywną, czy tylko stowarzyszeniem do ochrony granic albo wspólnego rynku? Jedynie w tym pierwszym przypadku może zachować tytuł do np. zabierania głosu w kluczowych sprawach międzynarodowych. Czasem mówi się, że dla Polski najlepszy byłby taki model integracji, który zapewni jej możliwość korzystania ze wspólnego rynku, ale bez wtrącania się UE do kwestii praworządności. Ale bez respektowania wspólnych zasad nie może być mowy o jednolitym rynku. Przedsiębiorcy chcą wierzyć, że inwestując pieniądze, będą mieli pewność bezstronnego rozstrzygania sporów. Co byśmy zrobili, gdyby w jakimś kraju członkowskim odmówiono zatrudniania Polaków i nakazano zwolnienie tych, którzy już pracują? Gdyby nie było możliwości powołania się na unijne prawo o niedyskryminacji ze względu na narodowość, a sądy w tym kraju były upolitycznione? Jeżeli więc nie chcemy, żeby „wtrącano się do naszych spraw”, zabieramy sobie możliwość ochrony interesów naszych obywateli w innych państwach członkowskich. To podcinanie gałęzi, na której się siedzi. Podsumowując lekcję brexitu, można się odnieść do popularnej w wielu europejskich środowiskach tezy o rzekomym rozsądku i realizmie Brytyjczyków, którzy słusznie opuszczają „chylącą się ku upadkowi UE”. Nie wchodząc w polemikę na temat obecnej kondycji UE, warto tylko odnotować, że na razie kolejki do naśladowania Brytyjczyków nie ma. Przeciwnie, UE wydaje się raczej konsolidować. Ciekawym zjawiskiem jest ewolucja w krajach dotąd zdystansowanych wobec pogłębiania integracji, chowających się za Brytyjczykami. Teraz zaczynają one zmieniać język i nastawienie, zgłaszać aspiracje do udziału w wysiłkach naprawczych wspólnoty. Widocznie zdają sobie sprawę z ryzyka utraty dorobku integracji. Zapewne dostrzegają także szansę na poprawienie swojej pozycji w UE, której przetrwanie uważają za oczywiste. To zła wiadomość dla tych w Europie, którzy postanowili żywić się nieszczęściem. Którzy liczyli, że UE nie przetrwa. Niedługo może im już pozostać tylko towarzystwo ugrupowań skrajnych. Polska w odnowionej Europie. To jest czas na zdefiniowanie własnej pozycji w Europie. Kiedy szykują się ważne decyzje o przyszłości UE, trzeba mieć poważnych sojuszników i unikać zbędnych problemów. Przekłada się to na pytanie, jak znaleźć kompromis w sprawie ochrony praworządności, by zachować zdolność koalicyjną podczas negocjowania unijnego budżetu wieloletniego. Jak nie roztrwonić atutów, które dawały Polsce nadwyżkę znaczenia w staraniach o własne interesy. Polskę kojarzono z racjonalnym korzystaniem z unijnych środków oraz aktywnymi działaniami na rzecz budowania wspólnoty, po prostu z konstruowaniem, a nie psuciem. Innym wyzwaniem pozostaje uniknięcie Europy wielu prędkości, czyli ryzyka odsunięcia na margines wpływu i dostępu do środków. Brak uczestnictwa w kluczowych dla UE politykach oznacza zamknięcie sobie drogi do zasobów, które teraz będą przede wszystkim tam kierowane. Jednocześnie nieobecność w tych najważniejszych projektach, jak migracje czy obronność, prowadziłaby do wykluczenia się z trzonu decyzyjnego wspólnoty. Polska latami budowała swą reputację jako łącznik między strefą euro a krajami spoza niej. Broniąc swoich interesów i nie dopuszczając do podziału UE, realizowała jednocześnie ważny cel wspólnotowy. Dzięki temu była słuchana i wspierana. Polacy potrzebują realizmu opowieści europejskiej, rzeczowego wyjaśniania, dlaczego to UE lepiej ochroni ich samych i ich firmy przed ubocznymi skutkami globalizacji czy praktykami monopolistycznymi na rynkach europejskich. Większość społeczeństwa pewnie się zgodzi, że dzięki UE kraj rozwijał się szybciej, że przyjmując jej standardy, Polacy poprawiali jakość swego życia i że UE to także wyższy standard bezpieczeństwa państwa. Ale ludzie zaczynają dzisiaj pytać, czy te same regulacje, które pomagały doganiać bogatszych, są w równym stopniu skuteczne teraz, kiedy już z nimi się konkuruje? Można sądzić, że reputacja projektu europejskiego w Polsce będzie w dużym stopniu zależała od odpowiedzi na takie pytania. UE nie jest rajem na ziemi, ale to stosunkowo bezpieczne miejsce w niespokojnych czasach. Szczególnie dla kraju, który przez stulecia był skazany na życie w geopolitycznym przeciągu, na wschód od Zachodu i na zachód od Wschodu. Zbyt wiele polskich pokoleń było skazanych na zamieszkiwanie w tej ziemi niczyjej, by teraz lekkomyślnie tracić szanse na trwałe, historyczne zakotwiczenie. Dalej tym tropem idzie Rafał Matyja, postulując w swej książce „Wyjście awaryjne”, by polska doktryna europejska uwzględniała utrzymanie i rozwój UE jako strategiczny cel polityki zagranicznej. Wynika to z przekonania, że członkostwo w UE jest dziś najsilniejszą gwarancją trwałości dokonanego wyboru cywilizacyjnego. Jeżeli Brytyjczycy zdecydowali się na wyjście z UE, to nie ma to żadnego związku z ich przynależnością do Zachodu, bo nikt ich stamtąd nie usunie. Tymczasem przystąpienie Polski do UE było jednocześnie zarzuceniem kotwicy w nowej przestrzeni instytucji, prawa, aksjologii. Było cywilizacyjną przeprowadzką z podwyższonym ryzykiem. Nowa polska tożsamość. Najwyższy czas przestać uważać wejście do Europy za cel ostateczny, końcowy punkt dziejów. Potrzebna jest własna, wsparta na rozumnym przepracowaniu dorobku ostatnich 15 lat, opowieść o nas samych w Europie, o tym, czego dziś od niej chcemy, co możemy jej dać i jak możemy na nią wpływać. Taka opowieść, czyli historia stawania się polskiego społeczeństwa europejskiego, mogłaby pomóc w opisaniu nowej polskiej tożsamości. Nie ma sensu ani pomniejszać, ani dezawuować tego ważnego, sprawczego dorobku Polaków z ostatnich 15 lat. Zawiera się w nim bowiem unikatowa szansa na wykreowanie polskiej nowoczesności własnej, niebędącej wyłącznie kopią cudzych wzorców. UE nie jest nam potrzebna jako utopia pozwalająca na ucieczkę od realnych problemów. Nie jest też mitem, który ma unieważnić lub zastąpić kulturowe korzenie. Jest odwrotnie: to dzięki naszemu dorobkowi we wspólnocie stworzyliśmy sobie nowy język, by o tych korzeniach i w ogóle o nas samych opowiedzieć w sposób lepiej zrozumiały dla innych. To skuteczniejsze niż nachalne sprzedawanie iluzji na własny temat, które nikogo nie obchodzą. Polska tego nie potrzebuje, bo właśnie członkostwo w UE pozwoliło jej umocnić poczucie własnej wartości. I choćby z tego powodu nie powinna wyzbywać się miejsca w jej rdzeniu. *** Tekst wyraża osobiste poglądy autora. *** Tekst ukazał się w Pomocniku Historycznym POLITYKI „Dzieje wspólnej Europy”.
NIP europejski to specjalny numer identyfikacji podatkowej, który stosuje się w przypadku transakcji wewnątrzwspólnotowych wyłącznie w obrębie Unii Europejskiej. Bez posiadania europejskiego numeru NIP, dokonywanie transakcji przez podatników jest niemożliwe i problematyczne przy rozliczaniu podatków od towarów i usług VAT.
W tej kadencji Komisji Europejskiej nie należy się spodziewać wielkich reform w UE. Niemniej Unia potrzebuje zmian, w kwestii zniesienia jednomyślności w głosowaniu w polityce zagranicznej czy stworzenia wspólnej dla wszystkich państw europejskiej przestrzeni politycznej. Minęły już ponad dwa miesiące od zakończenia Konferencji w sprawie przyszłości Europy (CoFoE). Konferencja w sprawie przyszłości Europy była pierwszym w swoim rodzaju eksperymentem zainicjowanym przez instytucje UE, mającym na celu wspieranie ogólnoeuropejskich debat i dyskusji na temat przyszłych kierunków rozwoju Unii Europejskiej. Dyskusje trwały ponad rok i zakończyły się w maju 2022 r. sporządzeniem raportu końcowego. Przynajmniej część z 49 przedstawionych postulatów CoFoE wymagałaby zmian w traktatach Unii Europejskiej. Jednak w obecnej sytuacji geopolitycznej, rozmowa o zmianach traktatowych mogłaby okazać się niewykonalna ze względu na sprzeczne interesy pomiędzy krajami członkowskimi. CoFoE może stać się katalizatorem przyszłych zmian w UE W 49 postulatach przedstawionych w raporcie nakreślono wizję przekształconej Europy w różnych dziedzinach – od zmian klimatu i polityki społecznej po europejską demokrację i bezpieczeństwo. Podczas konferencji przedstawiono ambitne zmiany polityczne w UE, jednak, aby przyjąć te zalecenia, instytucje unijne będą musiały zainicjować wiele zmian nie tylko legislacyjnych, ale również strukturalnych. Konferencja w sprawie przyszłości Europy przyciągnęła ponad 5 mln odwiedzających na swoją platformę cyfrową. Niektórzy sugerują jednak, że profil uczestników nie reprezentuje poglądów całego społeczeństwa, a konferencja jest jedynie chwytem PR-owym opracowanym przez instytucje europejskie w celu poprawy ich reputacji. „Konferencja ws. przyszłości Europy jest próbą otworzenia się górnego pułapu elit europejskich na to, co się myśli na ulicach europejskich miast i wsi. Ma jednak sporo minusów. Bardzo mała część Europejczyków wypowiedziała się w organizowanych w ramach CoFoE panelach obywatelskich. Najczęściej brali w nich udział ludzie, którzy są zwolennikami tego projektu, może nawet są entuzjastycznie do niego nastawieni. Jest to mocno wybiórcza próbka”, podkreśla dr Małgorzata Bonikowska, prezes Centrum Stosunków Międzynarodowych. Jednocześnie jest to duży krok dla systemu instytucjonalnego, któremu zarzuca się deficyt demokratyczny. W nadchodzących miesiącach okaże się czy unijni decydenci będą mieli wystarczającą wolę polityczną, by poważnie ocenić wyniki tego eksperymentu i aktywnie dążyć do wdrożenia postulatów. Reakcja Przewodniczącej Komisji Europejskiej Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zobowiązała się do zaoferowania obywatelom Europy możliwości wypowiedzenia się w procesie decyzyjnym UE. Podczas gdy wielu zastanawia się, w jakim stopniu postulaty przyjęte podczas Konferencji można będzie wcielić w życie, von der Leyen wydaje się być optymistycznie nastawiona wobec perspektywy przebudowy Unii Europejskiej. „Powiedzieliście nam, że chcecie budować lepszą przyszłość, realizując najtrwalsze obietnice z przeszłości. Obietnice pokoju i dobrobytu, sprawiedliwości i postępu; Europy, która jest społeczna i zrównoważona, która jest opiekuńcza i odważna. Powiedzieliście nam, dokąd chcecie, aby zmierzała Europa. Teraz od nas zależy, czy obierzemy najbardziej bezpośrednią drogę, wykorzystując wszystkie możliwości, jakie dają nam traktaty, czy też w razie potrzeby je zmieniając”, powiedziała von der Leyen podczas przemówienia na zakończenie Konferencji w sprawie przyszłości Europy. Jednocześnie przewodnicząca Komisji Europejskiej w swoim wystąpieniu przedstawiającym wnioski z Konferencji wydaje się nieco wątpić w realizację bardziej kontrowersyjnych zmian, które wymagałyby zmiany traktatów. Wspomina, że „chociaż Konferencja przyniosła doskonałe wyniki zarówno pod względem ilości, jak i jakości, jej powodzenie będzie ostatecznie zależało od zmian, które może przynieść” i jednocześnie sugeruje, że rezolucje bez zmian traktatowych będą priorytetowe. Prezes Centrum Stosunków Międzynarodowych jest jednak sceptyczna. Nasza rozmówczyni podkreśla, że postulaty są obecnie rozważane i dyskutowane. „Natomiast kiedy, czy i które z nich mogą być wprowadzone w życie to bardzo trudna dyskusja”, dodaje. Dr Bonikowska podkreśla, że „Konferencja zaczęła się przed wojną w Ukrainie. Teraz mamy wojnę i sądzę, że wojna nie sprzyja ani otwieraniu traktatów, ani modyfikowaniu czegokolwiek pomiędzy państwami członkowskimi, bo to mogłoby się skończyć niedobrze. Myślę, że poczekamy jeszcze na taką możliwość wprowadzenia zmian. Ta kadencja Komisji Europejskiej to jest dopiero przygotowywanie gruntu, ponieważ nic się teraz jeszcze nie wydarzy”, podkreśla nasza rozmówczyni. Instytucje europejskie rozważają obecnie ponad 300 propozycji i celów. 17 czerwca Komisja Europejska opublikowała komunikat, w którym oceniła proponowane zmiany i określiła kolejne kroki. W szczególności Komisja wydaje się entuzjastycznie nastawiona do wprowadzenia demokracji partycypacyjnej w mechanizmach kształtowania polityki UE. Uczestnicy CoFoE proponują ambitne zmiany Niektóre z proponowanych przez uczestników CoFoE reform dotyczą samej struktury procesów decyzyjnych w UE, np. zniesienie jednomyślnego głosowania i zastąpienie go głosowaniem większością kwalifikowaną, a także zwiększenie transparentnści i przystępności legislacji dla społeczeństwa. Tak poważne zmiany mogłyby bezpośrednio doprowadzić do sporu między demokratycznym mandatem UE, a efektywnością biurokratycznych procedur. Jednym z postulatów zaproponowanych przez uczestników Konferencji jest zmiana procedury jednomyślnego głosowania w Radzie Europejskiej, ponieważ komplikuje ona podejmowanie decyzji przy tak dużej liczbie państw członkowskich. Zniesienie tej zasady miałoby zastosowanie do prawie wszystkich głosowań z wyjątkiem przyjmowania nowych członków do UE oraz zmian podstawowych zasad UE określonych w Traktacie Lizbońskim i Karcie Praw Podstawowych Unii Europejskiej. Według Małgorzaty Bonikowskiej zasada jednomyślności w UE musi zostać zniesiona. „Jednomyślność stanowi dzisiaj ogromne wyzwanie, bo w tak dużym gronie państw niezwykle trudno dogadać się i uzyskać zgodę wszystkich członków, zwłaszcza w sprawach polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, kiedy kraje często mają odmienne interesy, żeby nie powiedzieć rozbieżne. Dlatego po 70 latach istnienia projektu europejskiego sądzę, że nie ma możliwości dalej robić kolejnego kroku w historii tego projektu, w tak dużym gronie państw, jeżeli będziemy utrzymywali dalej jednogłośne głosowania. Na tym etapie rozwoju Unii Europejskiej trzeba wprowadzić głosowanie większością kwalifikowaną”. W jednym z proponowanych rozwiązań wspomniano również o wspólnych siłach zbrojnych UE jako sposobie samoobrony i zapobieżenia agresywnym działaniom wojskowym. Choć idea armii europejskiej wydaje się być gorącym tematem w ostatnich latach, jej wykonalność jest raczej niewielka, jak sugeruje Małgorzata Bonikowska. „Moim zdaniem nie ma możliwości utworzenia europejskiej armii. Nie łudźmy się, że Unia Europejska będzie miała ani w najbliższym czasie, ani nawet w średniej perspektywie możliwości wspólnego stworzenia realnego wymiaru militarnego między państwami. Można mówić o lepszym współdziałaniu armii państw członkowskich, ale to się właśnie dzieje w NATO”, podkreśla nasza rozmówczyni. W rzeczywistości, jeśli UE miałaby wprowadzić niektóre z proponowanych zmian, konieczna byłaby ściślejsza współpraca między państwami członkowskimi, być może nawet w kierunku federalizacji. “Dzisiaj mamy wyzwanie, jaki krok dalej zrobić w historii tego projektu, w sytuacji, kiedy jesteśmy pomiędzy chęcią współdziałania a niechęcią do oddawania suwerenności. I jeżeli nie jest to wspólne państwo federacyjne, to jakiś inny rodzaj związania państw, np. hybrydowy model wielopoziomowego zarządzania. Ale wiemy, że na pewno nie możemy się cofnąć”, mówi Małgorzata Bonikowska. Być może jednym z kroków w kierunku integracji europejskiej mogłoby być utworzenie ponadnarodowych list wyborczych, o czym wspomniano w jednym z postulatów. Na pytanie o możliwość wprowadzenia takiej zmiany, prezes CSM odpowiedziała, że widzi taką możliwość. Nasza rozmówczyni podkreśliła, że to jest już stary postulat i najwyższa pora, żeby go wprowadzić w życie. „Myślę, że jedną z największych bolączek UE jest brak europejskiej przestrzeni politycznej wspólnej dla wszystkich krajów. Owocuje to tym, że nie ma europejskich polityków i nie ma europejskiego przywództwa. Są przywódcy państw i to zawsze się źle kończy, ponieważ wtedy, kiedy dane państwo ma silnego przywódcę, zaczyna próbować dominować w Unii, a projekt europejski zakłada równorzędność. Bardzo przydałoby się dzisiaj stworzenie europejskiej przestrzeni politycznej, czyli możliwość uprawiania polityki w skali europejskiej, a nie tylko krajowej”, podkreśliła Bonikowska. To jakie zmiany wprowadzi Komisja Europejska będziemy mogli śledzić w perspektywie długoterminowej. Oczekuje się, że przewodnicząca von der Leyen ogłosi pierwszy zestaw propozycji zmian w swoim orędziu o stanie Unii, a także w liście intencyjnym we wrześniu tego roku. Przedstawione propozycje posłużą jako podstawa planu prac Komisji na rok 2023.
. 796 120 168 572 615 723 72 316
jaka jest przyszłość unii europejskiej